Siedząc
w karczmie na górskim stoku, popijałam herbatę z rozgrzewającym
rumem i zachodziłam w głowę, jak to się stało, że tu jestem.
Wyjazdów w góry nie cierpię prawie tak bardzo, jak czekolady
marcepanowej, zawzięcie dodawanej do każdej bożonarodzeniowej
paczki.
Dla
zabicia nudy wsłuchiwałam się więc w rozmowy amatorów białego
szaleństwa, oczekując powrotu rodziny, sztywnej z przemarznięcia.
– No
byłem i widziałem, zsunął się i teraz tak wisi – mamrotał
karczmarz półszeptem, ukryty za ladą. – Kto ma teraz czas i nie
zatruł się jeszcze łazankami, żeby to naprawić? No kto? To ja ci
powiem kto! Nikt!
– Ktoś
to musi zawiesić z powrotem – odezwał się drugi mężczyzna,
odwrócony do mnie plecami. – Znajdź kogoś!
Obaj
mężczyźni podeszli do ściany, z której wystawał niespełna
metrowy sznur, do którego końca przytwierdzony był plastikowy
kubeczek.
– Nikt
nie odbiera – karczmarz zawiesi głos, przykładając do ucha
jednorazowy pojemnik PET.
Gdybym
była w przedszkolu, pomyślałabym z całą pewnością, że
odbywają się właśnie zajęcia plastyczne lub teatralne. Tu jednak
dwoje dorosłych ludzi wydawało się zatrzymać przed rokiem 1876,
kiedy niejaki Graham Bell sprezentował światu telefon.
– Przepraszam
najmocniej – Postanowiłam wspomóc ich dążenia w nawiązaniu
łączności ze światem. – Pozwolę sobie zauważyć, że
podejmowana przez panów próba nawiązania połączenia
telefonicznego tak przestarzałym modelem może spalić
na panewce.
– Powiedziała, co wiedziała – odparli chórem, patrząc na mnie z politowaniem.
– Od
lat tak dzwonimy – pospiesznie wyjaśnił karczmarz, widząc, że
ze zdziwienia brwi połączyły mi się z linią włosów. –
Wy tam w dolinie mało wiecie o górach. Prawda jest taka, że tylko
w ten sposób możemy się łączyć z Czechami.
– Dzwonicie
tak za granicę? – moje zdumienie było coraz większe. Zaczęłam
podejrzewać, że przesadziłam z ilością tutejszej herbaty z
wkładką.
– A
jakaż to oszczędność na roamingu! – dodał, nie przestając
stukać w kubeczek, jakby to miało naprawić urządzenie.
– Tylko
teraz właśnie nie dzwonimy, bo miś Ryś znowu się obudził i
zaczął podrzucać turystami – wtrącił właściciel przybytku.
– Co
takiego?
– Spokojnie!
W tańcu podrzuca. Uwielbia robić piruety i w czasie ich
wykonywania, wyrzuca narciarzy w górę. Niektórzy z nich podczas
lądowania zawieszają się na sznurze, przez co zsuwa się on ze
słupów. Ot i cała przyczyna problemu w łączności. Teraz musimy
znaleźć kogoś, kto to naprawi... Chyba że... – karczmarz
zawiesił głos i nachylił się nad uchem swego szefa, szepcąc coś
przez chwilę.
– Pani
zawiesi sznur – nakazał stanowczo właściciel przybytku,
najwyraźniej zapominając, że nie jestem jego podwładną i nie
może mi wydawać poleceń.
– Chyba
ty – parsknęłam rozbawiona jego pewnością co do moich
kompetencji radiotelegraficznych.
– Ależ
co pani! – Był najwyraźniej oburzony – Ja nie mogę, bo nie
wypada, karczmarz musi pilnować interesu, a cała reszta cierpi na
poważne zatrucie pokarmowe. Proszę przyznać, że narciarz z
rozwolnieniem na stoku, to nie najlepszy pomysł... Zakłóciłoby to
estetykę przestrzeni. Pani jedyna miała swoje kanapki i tym samym
jej jelita pozostały nieskażone.
– Ja
nawet nie potrafię jeździć na nartach – resztkami sił
próbowałam oponować.
– Szanowna
pani – uspokajał mnie właściciel. – Jest pani matką.
Wystarczy, że przyjmie pani pozycję, jak podczas śpiewania
kołysanek o trzeciej nad ranem, wisząc nad dziecięcym łóżeczkiem
i samo się pojedzie.
Nie
wiem, jak to się stało, że niespełna pół godziny później
mknęłam po stromym stoku, odpychając się znalezionymi na zapleczu
karczmy, drewnianymi karniszami.
Wkrótce
dostrzegłam w dali wspomnianego w rozmowie misia Rysia, który z
szeroko rozpostartymi ramionami, szczerzył do mnie radośnie zęby.
Oczekiwał wyraźnie, że zacznę z nim ochoczo pląsać, gdy płatki
śniegu będą powoli roztapiać się na naszych roześmianych
twarzach.
– O
nie misiu – Zatrzymałam się kilka metrów przed nim. – Nie tym
razem.
Uśmiech
natychmiast zszedł z jego futrzastego pyska, po czym posępnie
spuścił głowę. Wtedy zauważyłam, że stoję przy właściwym
słupie, z którego zsunął się sznur "telefoniczny" i
teraz bezwiednie porusza się w rytm podmuchów wiatru.
– Albo
wiesz co misio? Zróbmy jednak ten piruet!
Na
te słowa zwierz szybko zamerdał ogonem i już po chwili, dysząc
jak pies, który ma dostać nową zabawkę, podbiegł do mnie.
Delikatnie chwycił moją dłoń, po czym stanowczym, skrętnym
ruchem wyrzucił mnie wysoko w górę. Gdy tylko przestałam wirować
w powietrzu, powstrzymałam zawartość żołądka przed nagłą
emigracją i już spadając, chwyciłam oburącz sznur. Wykonałam
spektakularne salto i zawiesiwszy "linię telefoniczną" na
właściwym miejscu przywróciłam karczmie łączność z Czechami.
Powróciwszy
po dobrze wykonanej misji, właściciel przybytku natychmiast nakazał
zrobić sobie ze mną zdjęcie pamiątkowe, które po dziś dzień
wisi w karczmie, jako gwarant dożywotnich, darmowych porcji łazanek,
serwowany podczas pobytu w górach.
Chodzą
słuchy, że miś Ryś bezskutecznie poszukuje mnie, chcąc dokończyć
rozpoczęty taniec. Postarał się również o angaż w "You Can
Dance", mając nadzieję, że zechcę wspólnie wykonywać
piruety.
Ale
to już zupełnie inna historia.
Oj ale masz fantazję i poczucie humoru super!
OdpowiedzUsuńPisanie na kartce długopisem, zamiast na komputerze znacznie pobudza kreatywność. To efekt tego, że w pierwszym wypadku pobudzamy prawą, a więc kreatywną półkulę. W drugim zaś bardziej angażuje się lewa, odpowiedzialna za logiczne myślenie:)
UsuńWydaj książkę xD
OdpowiedzUsuńSą takie plany, ale w pierwszej kolejności będzie to literatura dziecięca:)
UsuńTeraz to już na pewno nie pojadę zimą w góry...
OdpowiedzUsuńO nie! Cóż ja najlepszego uczyniłam?!
UsuńWiem, że na kartce łatwiej pisać, tylko wykreślanie, zmiany mnie wnerwiają . W kompie klik i nie m ha,ha,ha
OdpowiedzUsuńSerdeczności zostawiam💜
Tak, pod tym względem komputer wygrywa z notesem ;)
Usuńto nie śpiesz się z tym YOU CAN DANC, wrócę do kraju, to chcę zobaczyć i nie bądź gorsza od misia:)
OdpowiedzUsuńWystąpię z nim w duecie i podbijemy światową scenę muzyczną:)
UsuńJak coś to nakreślę choreografię♥️❤️👅❣️
UsuńMasz niezwykłą wyobraźnię - świetnie się to czyta:)
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
Bardzo dziękuję i również ciepło pozdrawiam.
UsuńNo patrz, a ja wyjazdy w góry uwielbiam jak... kulki marcepanowe często dostępne w Lidlu :-D
OdpowiedzUsuńMarcepan wypluwam jak tylko wyczuję smak. Mąż ma to samo. Nie wiem w sumie skąd się to bierze...
Usuńco za świetna historia!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się podobało:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo miło się to czyta, powinnaś wydać tę książkę, dzieci na pewno były by zadowolone ;)
OdpowiedzUsuńSerdeczne dzięki:)
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie lubiłam zimy, a juz na pewno nie w górach.
Pozdrawiam serdecznie.
Możemy sobie przybić piątkę. Nie cierpię zimy jak Gargamel Smerfów!
UsuńRewelacyjna historia
OdpowiedzUsuńCudownie, że Ci się podobało.
UsuńSuper historia! Nie lubię czekolady marcepanowej. :)
OdpowiedzUsuńW jednej z poprzednich prac miałam miłośniczkę tego smaku. Oddawałam jej wszystko, jak leci. Teraz niestety nie mam regularnego nabywcy.
UsuńMoje brwi podeszły do nosa, tak się skrzywiłam na myśl o tych łazankach. Zawsze gdzieś... coś...nam się przydarzy...I to jest fajne!
OdpowiedzUsuńBo życie bez niespodzianek byłoby nudne:)
UsuńJak zwykle świetna historia
OdpowiedzUsuńMiło mi:)
UsuńKoniecznie wydaj ksiązkę.
OdpowiedzUsuńA przedtem napisz jeszcze tutaj tę "inną historię".
Szacuneczek :-)
Nawet jeśli coś wydam, to nie przestanę pisać dla Was opowiadań:) Za dużo pomysłów w głowie mam, żeby tak je tam tłamsić. Można od tego migreny dostać:)
UsuńŚwietna historia! Masz talent do pisania :)
OdpowiedzUsuńTrening czyni mistrza:)
UsuńCzyli jeszcze trenujesz czy już jesteś mistrzem? Bo ciężko ocenić :D
UsuńTo jest ten moment, w którym się rumienię onieśmielona ;)
Usuńsuper hehe :)
OdpowiedzUsuńfajnie sie czyta.
btw - ja też wolę "staromodny" sposób pisania wstępniakow - na kartce ;)
Czyli jest nas "staromodnych" więcej. Super:)
UsuńCudna historia, ale misia to ja bym spotkać nie chciała, wystarczą mi moje, swojskie sarenki, łania i gościnnie u nas występujące jeleń oraz łosie. :)
OdpowiedzUsuńW cudownej okolicy mieszkasz:)
UsuńMasz naprawdę lekkie pióro :) Super się czyta!
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi jest czytać takie komentarze:)
UsuńZabawna historia ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podobało.
Usuń..kapitalnie się czyta Twoją historię, masz świetną wyobraźnię ^^
OdpowiedzUsuń..nie lubie nic z marcepanem.. najczęsciej jeździłam nad morze, bo je uwielbiam, w górach byłam tylko raz i byłam zachwycona ;)
..uwielbiam zimę i tęsknię za nią bardzo..
..lubię robić notatki, czasem na skrawku papieru, żeby mi jakieś fajne słówko, czy myśl mi nie uleciały ;)
- pozdrawaim serdecznie :)
Zima ze śniegiem w okolicy świąt jest świetna. W pozostały czas niech idzie precz :P
UsuńCzekolady z marcepanem możesz przysyłać do mnie :) a opowiadanie jak zwykle świetne :)
OdpowiedzUsuńSpodziewaj się mega dostawy w najbliższe Święta ;)
UsuńCiekawa historia, i taka prawdziwa 😁.
OdpowiedzUsuńNo na prawdę, świetna wyobraźnia.
Pozdrawiam serdecznie.
Również pozdrawiam.
UsuńBardzo dobrze czytało mi się tę historię. Masz lekki styl pisania i aż chce się czytać takie opowiadania. ;)
OdpowiedzUsuńStaram się jak mogę:)
UsuńBardzo sympatyczne to opowiadanie. Gratuluje poczucia humoru. Przyjemnie się czyta i można się usmiać do łez. Wymiatasz 😃
OdpowiedzUsuń