Mimo
wszystko, by wywieść na manowce codzienną rutynę, wybrałam się
na plac przy dawnym folwarku, który, ku uciesze okolicznych
mieszkańców, zaadoptowano do celów rozrywkowych ze środków
budżetu obywatelskiego.
Byłam
przekonana, że zorganizowana zostanie tam dzisiaj potańcówka
noworoczna. Gdy jednak dotarłam na miejsce, spostrzegłam ustawione
w czterech równych rzędach deski do prasowania.
Dopiero
rozwieszony między leciwymi wierzbami, wielki napis "European
Ironing Championship", rozwiał moje wątpliwości co do celu
takiej aranżacji placu podczas sylwestrowej nocy.
Cóż, typowa nocna impreza matki Polki. W to mi graj! Gdy okazało się, że nie dotarł na czas polski zawodnik, postanowiłam dumnie reprezentować naszą ojczyznę w tych niecodziennych i nieco pokręconych zmaganiach.
– Prasuj
fartucha! – krzyknął przewodniczący jury.
– Że
co? – Nie zdążyłam nawet wygodnie ustawić się przy stanowisku,
gdy z głośników rozległy się pierwsze takty "5 Symfonii"
Beethovena. Wszyscy zawodnicy w tym samym momencie sięgnęli do
koszy z wylewającą się górą prania i wyjęli po jednej sztuce
body dziecięcego. Nie chcąc pozostać w tyle, zrobiłam to, co oni i
zaczęłam zgrabnymi ruchami, w rytm dyktowany przez muzykę,
przesuwać po pogniecionej bawełnie sto procent.
– Den
thélo* – skrzywił się Grek i niemalże z obrzydzeniem odwrócił
głowę od sterty pogniecionych ubrań. Zrezygnowawszy z dalszego
konkurowania, rozsiadł się wygodnie na krześle i sączył rastinę.
Gdy
tylko nuty zaczęły szybciej przemykać po pięciolinii, odpadł
reprezentant Włoch. Po jego minie znać było, że chyba nie do
końca przemyślał, czy aby strajk będzie w tym wypadku najbardziej
odpowiednią formą dążenia do osiągnięcia celu.
Miarowe
ruchy żelazka sprawiły, że bardzo szybko zrobiło się gorąco,
mimo mroźnej temperatury wokół. Nieprzyzwyczajeni do tego
reprezentanci krajów skandynawskich, padli zemdleni, z podejrzeniem
udaru cieplnego. Brytyjczyk natomiast przez cały czas niezmiennie
skupiony na zadaniu wraz z godziną siedemnastą, obwieszczoną przez zegar na wieży kościelnej, zarzucił pracę i, jak
gdyby nigdy nic, wyjął termos i uraczył się aromatyczną herbatą
typu Earl Grey.
Na
placu przy dawnym folwarku ostatecznie zostałam po kilku godzinach
zmagań tylko ja i zawodnik z Niemiec. Na nieszczęście dla niego,
był mężczyzną. On jeszcze nie wie, że konkuruje z typową matką
na macierzyńskim, która była inspiracją do stworzenia przez
Jamesa Camerona postaci Terminatora. Moje ręce od kilku miesięcy
potrafią pracować niezależnie od stanu umysłu. Mogę spać i
jednocześnie zmywać naczynia, drzemać i w tym samym czasie
odkurzać dywany, śnić i robić pranie.
W
czasie gdy mój konkurent zaczynał się intensywnie pocić i walczyć
z nawracającymi skurczami w nadgarstkach, ja pochrapywałam w
najlepsze, nie przerywając przy tym prasowania.
"5
Symfonia" Bethovena przechodził do punktu kulminacyjnego, a
mieszkaniec nadreńskiej krainy zaczynał drżeć z wycieńczenia.
Parskając i śliniąc się, padł wreszcie jak długi na
przemarzniętą ziemię. Nie zważając na to, niczym w amoku,
prasowałam dalej. Jury dawało mi wyraźne sygnały bym przestała.
Co to, to nie! Wiedziałam, że nie spocznę, dopóki całe pranie, ze
wszystkich koszy, przy wszystkich stanowiskach nie zostanie
pozbawione zagnieceń. Okoliczni mieszkańcy, widząc moje
zaangażowanie, zaczęli po kryjomu dorzucać własne, nieuprasowane
ubrania, by oszczędzić sobie obowiązków domowych.
Dochodziła
godzina dwudziesta czwarta, gdy prasowałam ostatnie prześcieradło.
Z żelazka, nieprzeznaczonego do prac przemysłowych, zaczęły
pryskać iskry. Kilka z nich wpadło do ustawionego tuż obok mnie
kartonu z fajerwerkami.
– Dziesięć...
dziewięć... osiem... – zgromadzeni na placu mieszkańcy zaczęli
odliczanie do końca 2019 roku. – Cztery... trzy... dwa...
JEDEN!!! – okrzyki radości rozentuzjazmowanego tłumu zostały
zagłuszone przez eksplozję sztucznych ogni. W tym samym momencie wykonałam ostatnie pociągnięcie żelazkiem i niczym Freddie Mercury
na scenie, z uniesionym wysoko sprzętem małego AGD, triumfowałam.
– Jaki
Sylwester, taki cały rok – szepnęłam sama do siebie, odkładając
żelazko, z którego wydobywał się swąd roztopionego plastiku.
––
* Den
thélo (gr.) – Nie chce mi się.
Oj nie będzie tak źle , maluch lada chwila sam zacznie biegać na Sylwestrowe imprezy a Ty zatęsknisz za dawnymi czasami sącząc szampana:)Dobrego roku :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. strasznie szybko rośnie.
UsuńO matko, nie cierpię prasowania!
OdpowiedzUsuńJa jestem w stanie prasować tylko przy jakimś filmie. Inaczej chyba bym zwariowała.
UsuńNie sądziłam, że ten post, aż tak mnie wciągnie. Sama nie przepadam za prasowaniem, ale ubrania po nim lepiej wyglądają.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
I zajmują mniej miejsca w szafie:)
UsuńMłodemu wszystko muszę prasować, bo po matce ma skórę, która wysypką reaguje na samo wspomnienie o proszku do prania...
Fascynująca opowieść. Przeczytałam od pierwszego do ostatniego zdania. :) Nie znoszę prasować, prasuję tylko to, co musi być wyprasowane. Na szczęście większość prania po wyjęcie z suszarki w odpowiednim momencie i dokładnym złożeniu wygląda całkiem przyzwoicie.
OdpowiedzUsuńTen kto wymyślił żelazko ma z pewnością specjalne miejsce w piekle ;)
UsuńA widzisz, a ja kocham prasować. Więc w razie czego służę pomocą
OdpowiedzUsuńGdzie byłaś przez całe moje życie?!
UsuńMoja bratowa lubi prasować :)
OdpowiedzUsuńDawaj nam ją tutaj! :) :) :)
UsuńNie cierpię prasować brr.. :) Bardzo przyjemnie się ciebie czyta :)
OdpowiedzUsuńDo usług i zapraszam do regularnych odwiedzin:)
UsuńJesteś bardzo dobra w te klocki.
OdpowiedzUsuńNo przecież nie piszę o prasowaniu!
Świetna wyobraźnia i poczucie humoru
Będziesz miała parujący rok:)
Mój krąg życia: pralka - żelazko.
UsuńStachura już pisał o słodkich manowcach...Nawet prasując można dziurę wypalić i coś się podzieje...
OdpowiedzUsuńI dzięki temu nie jest nudno;)
UsuńJaki super tekst!
OdpowiedzUsuńJa bym mogła brać udział! Lubię prasowanie i dzięki koszulowemu mężowi robię to regularnie!
Koszul męża jako jedynych nie prasuję. Trafia mnie przy tym, a przy dziecku nie wypada przeklinać ;)
Usuń