O mnie

Moje zdjęcie
Zaczytałam się do granic możliwości, Zaczytałam się zapominając o czasie. Zaczytałam się do tego stopnia, że sama zaczęłam pisać... Aby pisanie było MOJE stworzyłam własny gatunek literacki: mamuśka fiction. Jest to fantastyka literacka oparta o wydarzenia rozgrywające się w realnym miejscu i których bohaterem jest (nie)zwykła matka, Mamuśką zwana. Czyżby moje alter ego? Agata Christie powiedziała niegdyś, że zmywanie naczyń jest zajęciem tak głupim, że natychmiast rodzi w niej myśli o zabójstwie. Ja zaczęłam chodzić na długie spacery z niemowlakiem...

piątek, 25 października 2019

Dzik jest dziki, dzik jest zły

       Tym razem pogoda zdecydowanie zasługiwała na miano "tych zachęcających" do spędzenia czasu poza domem. Skoro i tak nie spałam po nocach i funkcjonowałam na autopilocie, postanowiłam chociaż nawdychać się świeżego powietrza, zaakcentowanego nutą gnijących, opadłych z drzew liści.
       - Spij moje kochane dziecię, bo mamę trafi szlag. I będzie cię tulić pół nocy albo dwie, aż padnie na ziemię jak długa oh yeah - szłam, śpiewając naprędce wymyśloną kołysankę. Skoro mały i tak nic jeszcze nie rozumie, jakość artystyczna tekstu nie powinna spowodować negatywnych konsekwencji rozwojowych.


       - Chrum chrum - odpowiedział mi nosowy warkot.
       - Szlag! Znowu masz katar biedaku?
       - Chrum chrum - warkot ponowił się, lecz ku mojemu zdziwieniu dziecko spało w najlepsze i w żadnym razie to nie z jego nozdrzy wydobywał się zwiastujący przeziębienie chrobot.
       Rozejrzałam się wokół, spodziewając się najgorszego. I oto on. W całej okazałości łypiący na mnie wnerwionymi ślepiami. Dzik... i to nie byle jaki. Bydle było tak wielkie, że prawie spowodowało zaćmienie słońca. Spłoszone ptaki uleciały gdzieś w dal i w lesie zaległa absolutna cisza.
       - Gościu won mi stąd! - Zgrywałam odważną, choć czułam, że lada moment będę musiała pożyczyć pampersa od dziecka. - Nie wiesz, że kobieta będąca matką potrafi podnieść auto, gdy jej młode jest zagrożone? Nie jesteś dla mnie żadnym wyzwaniem!
       W tym momencie jak na złość zza dzika wybiegła gromadka warchlaków. No jasne, że to ona, a nie on. Od razu widać po oczach, że suka.
       - No dobra. Cofam to - straciłam całkowicie rezon. - tym niemniej nadal proszę łaskawie o pójście precz.
       - Chrum chrum - odpowiedziała locha, uderzając nerwowo racicą o leśną darń.
       - No bez jaj! - krzyknęłam już nie na żarty przestraszona i jednocześnie wnerwiona. - Przecież nic ci nie zrobiłam.
       Przez chwilę zamarzyło mi się, aby były przy mnie moje dwa labradory - na szczęście tylko przez chwilę. Dotarło do mnie, że jeden z nich zwiałby stąd szybciej, niż sama zdążyłabym pomyśleć o ucieczce, a drugi przyłączyłby się do dzika, sądząc, że szykuje się przednia zabawa. Radzić musiałam więc sobie sama. Nim jednak zdążyłam powiedzieć do zwierza cokolwiek więcej, locha z błyskiem szaleństwa w przekrwionych oczach ruszyła na mnie pędem z kopyta, czy raczej z racicy.
       - Ole! - krzyknęłam mimowolnie. Tygodniowy maraton filmów Pedro Almodovara pozostawił w moim umyśle wyraźny ślad. Gdy locha hamowała racicami w miękkim leśnym runie, tworząc głębokie koleiny, rzuciłam się ku stercie gruzu, będącej pozostałością po karczmie nieźle prosperującej tutaj w zamierzchłych czasach. Gdy dzik tracił czas na odwrócenie swojego ciężkiego ciała ku mnie, byłam już gotowa do ostatecznego starcia.
       - No dajesz maleńka! - zachęciłam, dzierżąc w obu dłoniach kamienie niczym rewolwery. - Zmierzmy się! Z teściową dałam sobie radę, to i z tobą się rozprawię.

       Gdy się ocknęłam, wpatrywał się we mnie rowerzysta z nieukrywanym niepokojem.
       - Dziecko pani płacze - dotarło do mnie, gdy udało mi się fonię połączyć z wizją.
       - Co?
       - Dziecko pani płacze - powtórzył. - Pani sobie leży, a dziecko płacze.
       Rażona jak piorunem matczynej troski wstałam w trymiga, by sprawdzić, co się dzieje z moim niemowlakiem. Poza wyraźnym odorem dolatującym z pieluchy nie dostrzegłam jednak niczego niepokojącego.
       - Ale ma pani paskudną nogę - rowerzysta postanowił uraczyć mnie komplementem.
       Tymczasem ona faktycznie była paskudna. Wciąż buzująca we mnie adrenalina sprawiła, że nie czułam, że moje prawe udo ozdobione zostało na całej swej długości raną, z której obficie lała się krew.
      - Chyba potrzebuje pani pomocy. - Rowerzysta wyraźnie zbladł.
       - Serio? Jak pan na to wpadł?
       - A drogą dedukcji droga pani - napuszył się jak indor. - Jestem bowiem studentem prawa i...
       - Po co pytałam... Weź, człowieku lepiej poszukaj tego dzika, który mnie zaatakował. Zgłoś to gdzieś, żeby innym się krzywda nie stała.
       - Dzik? O matko! A pani jest ranna... Co ze wścieklizną?
       - A co się będę martwić. Sam mnie zaatakował, to teraz niech sobie sam ze wścieklizną radzi.

       Całe szczęście utrata krwi zaczęła powodować zawroty głowy, zarówno u mnie, jak i u rowerzysty, toteż pobladły wciąż mężczyzna zabrał się wreszcie do działania. Niecałe piętnaście minut później stanęła przy mnie karetka, z której wyszli ratownicy szpitalni z noszami. Każdy umięśniony, co tylko podkreślały nieco przyciasnawe podkoszulki. NFZ chyba znowu tnie koszty... Wyglądali jakby żywcem wyjęci ze "Słonecznego patrolu". Postanowiłam więc oddać się w opiekuńcze ręce profesjonalistów.
       Dzieckiem zajął się już mąż, który w tak zwanym międzyczasie zjawił się w lesie, wezwany przez "mego wybawcę", w nadzwyczaj chaotycznej rozmowie telefonicznej. Mogłam więc spokojnie pojechać do szpitala na obserwację.

       Ale to już zupełnie inna historia...


14 komentarzy:

  1. Świetnie piszesz! Historia mrożąca krew w żyłach, a pokazałaś ją dowcipnie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst jakby żywcem wyjęty z książki … aż czekam na ciąg dalszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudownie mi jest czytać takie opinie:) Dziękuję!

      Usuń
  3. Nie zazdroszczę spotkania z leśnym zwierzem, ale napisałaś to w taki sposób, że się uśmiechałam pod nosem. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie cieszy, gdy mogę komuś poprawić nastrój opowiadaniami:)

      Usuń
  4. "Bydle było tak wielkie, że prawie spowodowało zaćmienie słońca. Spłoszone ptaki uleciały gdzieś w dal i w lesie zaległa" - jest moc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie gdy słowem potrafię wywołać emocje w czytelniku:)

      Usuń
  5. Dobrze, że skończyło się tylko na nodze..
    Ja kilka razy też miałem podobne sytuacje, ale na szczęście skończyło się tylko na strachu.
    Raz jechałem w nocy na rowerze, nagle z lasu wyskoczył dzik, kilka metrów przede mną, a jechałem z dużą prędkością.
    Innym razem szedłem po ciemku i w deszczu, a z krzaków wyszła właśnie locha z małymi..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko. Na żywo nie chciałabym tego doświadczyć. Wolę pozostawić dziki i ich potomstwo w sferze wyobraźni lub odległości co najmniej kilku kilometrów.

      Usuń

Dzień świstaka

        Porządki wiosenne warto robić w środku zimy.  Dzięki temu unika się huraoptymistycznego nastroju, który pozwala mózgowi sądzić, że ...